Recenzja gry Battlefield 6 — Tryumfalny powrót do formy
Platformy: PS5, Xbox Series X|S, PC
Deweloper: Battlefield Studios (DICE, Ripple Effect, Criterion, Motive)
Wydawca: Electronic Arts
Gatunek: Pierwszoosobowa strzelanka wojenna
Premiera: Październik 10, 2025r
Po latach sinusoidy Battlefield 6 wraca z tym, co w serii najważniejsze: wielkoskalową wojną na lądzie, morzu i powietrzu, pełnowymiarową destrukcją otoczenia i satysfakcjonującym gunplayem z podziałem na klasy. Po słabym starcie Battlefielda 2042 twórcy wycofali się z eksperymentów i zrobili rzecz najtrudniejszą — wrócili do podstaw.
Kampania — pięknie sfilmowana rozgrzewka, którą łatwo zapomnieć
Zacznę od rzeczy najsłabszej, bo i najbardziej oczywistej: solowa część jest najgorszym elementem całego pakietu. Singiel wygląda tak, jakby ktoś poprosił reżysera blockbusterowych filmów akcji, żeby posklejał wszystko w dziewięć krótkich misji - desanty, śmigłowce, przejęcia lotnisk, nocne szturmy - to zestaw widowisk, które dobrze wyglądają, ale nie sklejają się w opowieść z emocjonalnym kręgosłupem. Dialogi zbyt często uciekają w patos, drużyna bohaterów tonie w kliszach, a skoki lokacji bywają uzasadniane jednym zdaniem. Brakuje jej charakteru i — daleko jej do zwartych, pamiętnych sekwencji BF3 (słynna misja z myśliwcem) czy lekkiej, wyrazistej chemii bohaterów z Bad Company 2.
Przejście całości powinno zająć 5-6 godzin, więc nadaje się idealnie na jedno wieczorne posiedzenie. Jednak to wciąż ładny prolog do multi, nie coś, do czego będziesz wracać. I to jest w porządku, jeśli kupujesz Battlefielda przede wszystkim dla trybów sieciowych, bo tam gra naprawdę dostarcza.
Rdzeń rozgrywki - multiplayer
Na starcie Battlefield 6 oferuje dziewięć map rozłożonych na pięć "teatrów działań": Kair, Gibraltar, Tadżykistan, Brooklyn oraz Klasykę. Każda z nich ma własne, ręcznie przygotowane strefy walki — w sumie dwadzieścia pięć wariantów przestrzeni dopasowanych do konkretnych trybów. W zależności od trybu zmienia się układ celów, gęstość i rodzaj osłon, sens zniszczeń oraz tempo rotacji, przez co ta sama miejscówka potrafi zagrać zupełnie inaczej. Dobry przykład to „Oblężenie Kairu”: w Podboju trafiasz na największą wersję obszaru, która składa się z kilku mniejszych fragmentów, ale rozmieszczenie punktów, linia ognia i znaczenie destrukcji są inne niż w szybszych trybach piechoty. Jedna mapa, kilka wariantów.
Całość prezentuje pokaźną ilość zawartości do zabawy, a to przecież nie koniec. Już w pierwszym sezonie dojdą nowe mapy i tryby, a kolejne rejony zostały zapowiedziane na 2026 rok. Najważniejsze jednak, że już na premierę każda z dziewięciu aren ma kilka spójnych wersji pod różne tryby, więc nawet po kilkunastu meczach wracasz niby w to samo miejsce, ale z inną taktyczną układanką do rozwiązania.
W Battlefield 6 powrócił dobrze wszystkim znany i lubiany podział na klasy — Szturmowca, Inżyniera, Zwiadowcę i Wsparcie.
System ten zbudowano na dwóch warstwach: konfigurowalnej i definiującej. Pierwsza daje swobodę dobrania stylu w ramach wybranej roli, druga pilnuje tożsamości klas, żeby każda klasa w drużynie robiła swoją robotę. W praktyce masz wolność, ale gra subtelnie prowadzi cię w stronę gry zespołowej.
Warstwa konfigurowalna to tak zwane szkolenie. Każda klasa ma dwie ścieżki, które wybierasz w ekwipunku, a one wzmacniają różne funkcje danej roli. Działają jak specjalizacje: jedna dociąża skradanie i dystans, druga pcha w stronę prowadzenia szturmu i szybszego tempa. Przykładowo Zwiadowca może rozwijać linię snajperską lub „przewodnika”; ten pierwszy wzmacnia działanie z daleka, ten drugi pomaga, gdy trzeba wejść bliżej i bezpieczniej prowadzić drużynę. Jego karta przetargowa to dron rozpoznawczy wzywany w oznaczone miejsce — świetny do rekonesansu, ale podatny na zestrzelenie, więc nie zastąpi współpracy.
Warstwa definiująca składa się z charakterystycznej broni, stałej cechy i gadżetu. Charakterystyczna broń to delikatny bonus za granie „po klasowemu”: szturmowiec naturalnie czuje karabin szturmowy, inżynier pewniej prowadzi ogień z pistoletu maszynowego, wsparcie lepiej posługuje się ręcznym karabinem maszynowym, a zwiadowca stabilniej strzela ze snajperki i szybciej przeładowuje. Cechy klas budują ich DNA: szturmowiec ma przewagę w mobilności i wejściu w kontakt, inżynier lepiej znosi wybuchy, wsparcie szybciej stawia sojuszników na nogi, a zwiadowca automatycznie widzi przeciwników podczas celowania przez przyrządy. Gadżety domykają całość: zastrzyk adrenaliny szturmowca to krótki dopalacz do przełamań, narzędzie naprawcze inżyniera jest zawsze pod ręką, torba zaopatrzeniowa wsparcia karmi amunicją i zdrowiem, a czujnik ruchu zwiadowcy pilnuje podejść i wzmacnia kontrolę strefy. Każdy z tych elementów ma robić konkretną różnicę i nie dublować zastosowań innych klas. W praktyce system ten sprawia, że całość jest niezwykle elastyczna, przy zachowaniu tożsamości danych klas.
Progres jest uczciwy: grasz — dostajesz. Nowe bronie, gadżety i akcesoria wchodzą w naturalnym rytmie, a wyzwania nie udają drugiej pracy. Gdybyś nie chciał spędzać setek godzin na odblokowaniach i chciałbyś pograć bardziej casualowo, i tak będziesz się dobrze bawił, bo sedno gry nie leży w pasku postępu. A jeśli potrzebujesz miejsca na eksperymenty, jest Portal. To narzędzia do tworzenia własnych serwerów i wariantów zasad — od hardkorowych list uzbrojenia po remixy map, nowe cele itp.
Najlepsze, co mogę o tej grze powiedzieć, to że czuję się w niej potrzebny, nawet jeśli akurat nie znajduje się na szczycie tabeli pod względem K/D ratio. Czasem największym sukcesem rundy nie jest efektowny frag, tylko to, że jako wsparcie zaciągniesz trzech rannych za ścianę, przytrzymasz ogniem zaporowym wąskie gardło i podasz amunicję, dzięki czemu koledzy skończą robotę.
Trzeba jednak uczciwie powiedzieć: przez większość czasu piechota ma tu najwięcej do roboty. Jeśli lubisz walkę „na ulicy”, w powiązaniu z budynkami i bocznymi korytarzami, to właśnie w tym kierunku poszli twórcy.
Tam, gdzie liczy się mięso rozgrywki, Battlefield 6 jest znakomity. Feeling strzelania, movement postaci, wizualia i udźwiękowienie stoją na najwyższym poziomie — a wszystko to przy znakomitej optymalizacji i sporadycznych bugach.
Technikalia — destrukcja, grafika i dźwięk robią tu robotę
System zniszczeń jest najlepszy w historii serii: ściany prują się warstwowo, stropy siadają pod ciężarem ognia, a wszystko dopełniają genialne efekty cząsteczkowe. Te mikromomenty składają się niemal w kinowe opowieści z najlepszych klasyków wojennych — nad głową przelatują myśliwce, wybita ściana robi z korytarza śmiertelny tunel, czołg otwiera przejazd, którym sekunda później wlewa się szturm, albo osłona znika po jednym trafieniu z granatnika i cały zespół musi szukać nowej pozycji. To nie jest skrypt: mapa naprawdę się przebudowuje w trakcie meczu. Kto pamięta Bad Company 2, tu poczuje tamten dreszcz — tylko w jeszcze większej skali i gęstszej zabudowie. Sporadycznie trafi się trefna kolizja gruzu, ale to drobiazg przy skali symulacji.
Pod spodem pracuje audio, które nie tyle robi klimat, co po prostu pomaga grać. Huk eksplozji, świst kul nad głową, pogłos w hali — każdy z tych sygnałów mówi ci, co się dzieje i gdzie. W połączeniu z czytelnym obrazem i stabilną wydajnością daje to rzadki efekt: im większy burdel na ekranie, tym czujesz większą frajdę z zabawy i dobrze, że twórcy z Battlefield Studios to dostrzegli.
W samej grze jest zaskakująco stabilnie pod względem technicznym: szybkie wyszukiwanie meczów, dobry netcode, brak czkawki przy dużych wymianach ognia — po latach, w których różnie bywało to naprawdę miła odmiana. Na bazowym PS5 gra w trybie "równowaga" trzyma stabilne 60 klatek i wciąż wygląda obłędnie. W dzisiejszych czasach, w których nowe gry AAA wymagają high-endowych podzespołów oraz wsparcia DLSS i innych "sztuczek maskujących", Battlefield 6 jawi się jako prawdziwy cud technologiczny.
Czy warto?
Jeżeli pytasz, czy gracze dali kredyt zaufania, odpowiedź już padła — w liczbach. Battlefield 6 wykręcił rekordowy dla EA peak równoczesnych graczy na Steamie, przeskakując Apex Legends i lądując w absolutnej czołówce platformy, a sprzedaż na starcie biła wewnętrzne rekordy marki.
Nie wszystko jest idealne. Zdarzają się mapy, gdzie snajperzy mają wszystkich na tacy, a w niektórych zestawieniach broni pistolet maszynowy pracuje aż za dobrze w średnim dystansie. Szkoda też, że w kampanii brakuje tej iskry, która kiedyś kazała cytować dialogi z Bad Company 2. Są to jednak drobne wady, które nie psują ogólnego odbioru gry.
Battlefield 6 oddaje to, co w tej marce najlepsze: szerokie, ale zrozumiałe pole walki, destrukcję, która wpływa na gameplay i piękny audio-wizualny spektakl, od którego drżą ręce. Kampanię potraktuj jak przystawkę. Danie główne jest wyborne — i wystarczy na długo.
Ocena: 9/10
+Plusy: Grafika i udźwiękowienie; bogata startowa zawartość trybu wieloosobowego; świetny gunplay; wyraźny podział na klasy; najlepsza destrukcja otoczenia w historii serii; bardzo dobra optymalizacja i infrastruktura sieciowa; pełna polska wersja językowa, która nie odbiega od oryginalnej
–Minusy: Kampania to zbędny dodatek - formalnie poprawna, ale bez charakteru: daleko jej do BF3 i Bad Company 2
Recenzja powstała na PS5.
Grę można zakupić tutaj.
Egzemplarz do testów otrzymaliśmy nieodpłatnie, dzięki uprzejmości firmy Publicis Groupe Poland oraz Electronic Arts.
